Do The Last of Us: Part II podchodziłem w miarę na świeżo po przejściu zremasterowanej, na potrzeby Playstation 4, pierwszej części przygód Joela i Ellie. Pierwsze przygody naszych bohaterów oceniłem naprawdę wysoko. Jest to świetna gra z idealnym balansem między rozgrywką, eksploracją i rozwojem fabuły. Do dnia rozpoczęcia przygody z drugą częścią gry, starałem się omijać wszelkie spoilery. I muszę powiedzieć, że udało się. Zatem nieskażony czyimiś problemami psychicznymi, rozpocząłem przygodę.

Druga część TLOU rozpoczyna się na 4 lata po wydarzeniach, które miały miejsce w części pierwszej. Dla odpowiedniego wczucia się w linię fabularną, zdecydowanie zalecam zagranie w pierwszą część gry albo chociaż obejrzenie jakiegoś podsumowania na YT. Fabuła drugiej części gry przedstawia nam już pełnoletnią Ellie, która wraz z Joelem osiedliła się w Jackson. Dla przypomnienia, Jackson to osada założona przez Tommyego (brata Joela) oraz Marię i jej ojca. Proza dnia codziennego w Jackson to socjalizowanie się ze społeczeństwem i przede wszystkim wypady na patrole. Niestety zło czyha z każdej strony i nie wynika ono jedynie z obecności zarazy. Swoje mocne wpływy zaznaczają również dwa wyniszczające się nawzajem ugrupowania: Wilki oraz Blizny. O co toczy się walka? Przede wszystkim o zasoby niezbędne do życia: żywność, paliwo, lekarstwa ale również o przekonania. Pewnego dnia dochodzi do wydarzeń, które dla Ellie okazują się tragiczne w skutkach. Ta, postanawia dokonać zemsty na wszystkich, którzy uczestniczyli w masakrze. I to od tego momentu rozpoczyna się właściwa przygoda.

Po poznaniu wersji fabularnej Ellie, czyli po upływie mniej więcej 15 godzin rozgrywki, nadchodzi czas na poznanie wątku fabularnego zza drugiej strony muru, wątku Abby. W tym przypadku wcielamy się we wspomnianą Abby, dziewczynę na pierwszy rzut oka opętaną chęcią zemsty, ale z biegiem godzin okaże się, że nasza blond włosa Abbilla (Pudzilla, Godzilla) jest najnormalniejszą osobą w całej grze. Osobą z krwi i kości, którą miotają różne jakże przyziemne pragnienia. Muszę Wam przyznać, że przed odpaleniem gry miałem ogromne obawy odnośnie tego, co w tej grze będzie robić Abby. Myślałem, że zostanie wciśnięta na siłę, by odświeżyć trochę obsadę. Ależ ja się myliłem. Śmiem powiedzieć, że wątek Abby podszedł mi bardziej niż ten Ellie.

Odnośnie samej Abby mam jeden zgrzyt. Niech mi ktoś to wytłumaczy: czym kierowali się twórcy tworząc z Abby małego pudziana? Rozumiem, jakby wątek fabularny wskazywał, że ojciec zawsze chciał mieć syna i przelewał na córkę wszystko co sam chciał osiągnąć lecz mu się nie udało i tym samym stworzył małego damskiego pakera. Ale fabuła mówi zupełnie o czymś innym. O tym, że ojciec był bardzo pomocnym, delikatnym i spokojnym człowiekiem.

Obiema postaciami przyjdzie nam zwiedzać przede wszystkim miasto Seattle. Miasto Seattle, które siłą odebrała sobie Matka Natura. Miasto Seattle mokre, złe, smutne i bezwzględne. Miasto, które naprawdę potrafi zdołować. Dzięki temu TLOU2 jest taki, a nie inny. Na początku otrzymujemy namiastkę gry typu open world, gdzie na grzbiecie konia przemierzamy obiekty użyteczności publicznej. W jednych miejscach znajdziemy zarażonych, w innym jakieś śmieci. I tak naprawdę tyle z tego otwartego świata nam zostaje, bo później już fabuła prowadzi nas sznureczkiem do celu. Na pochwałę zasługują areny (ulice, budynki, piwnice) walki. Do każdej potyczki możemy podejść na różne sposoby. Zbliżyć się do przeciwnika przez budynki, przeciskając się między dziurami w ścianach, w wysokiej trawie, czy poprzez użycie otwartego ognia będąc na widoku. Wszystko zależy od nas. Pozostając na chwilkę przy walce wydaje mi się, że w 90% potyczek gra wymusza na nas wyeliminowanie dosłownie każdego przeciwnika na arenie, by fabularnie przejść dalej. Z jednej strony jest to pozytyw, gdyż mamy możliwość większej eksploracji. Z drugiej strony czasami wolałem przejść obok walki z uwagi na małe ilości amunicji. Niestety na minus zasługuje zwrot używany przez dziewczyny za każdym razem jak wszystko wyczyścimy: „ok to chyba już wszyscy”. Tutaj napięcie przed tym co będzie za rogiem całkowicie przestaje istnieć. Szkoda.

Muszę natomiast pochwalić przyzwoite AI naszych współtowarzyszy oraz przeciwników. Ci pierwsi nie przeszkadzają. Przyzwyczajony do głupoty przeciwników, byłem w szoku jak chowając się w zaroślach jeden z nich mnie dostrzegł. W innych grach by to jakoś przeszło. Tutaj nie ma mowy. Jak nas wykryją, wszyscy informują siebie nawzajem, gdzie się znajduję. Co ciekawe, przeciwnicy zostali bardziej uczłowieczeni. Wykończenie konkretnych oponentów wzbudza nie tylko niepokój u innych żywych przeciwników, ale ci zaczynają się nawoływać nawzajem wypowiadając zwroty typu: Hej Tommy, Myles zniknął. Tak samo nawoływanie Blizn gwizdami. Nie raz i nie dwa wywołało to u mnie dreszcze na karku. Należy wspomnieć również o nowym elemencie: psach tropiących. Te, jak nas wywęszą to rzadko kiedy odpuszczają i dzięki temu gra wymusza na nas szukania kryjówki czy przejścia, bądź wykorzystanie innego sposobu na zgubienie tropu. Wspaniały dodatek eliminujący ,,kampowanie” z Counter Strike’a.

Miłym urozmaiceniem były również momenty, kiedy na planszy byli zarówno ludzcy przeciwnicy jak i ci zarażeni. Wystarczyło rzucić czymś w pobliżu człowieka, by wywołać hałas, który był wychwytywany przez klikacza, który to wykonał wyrok. Dzięki takim smaczkom, czuło się, że ten świat żyje własnym życiem.

Odnośnie samej rozgrywki należy stwierdzić, że ponownie jest to dość uwypuklona przeplatanka: wtrącenie fabularne, walka, leczenie ran, eksploracja w poszukiwaniu surowców, repeat. Wydaje mi się, że nie stałoby się nic strasznego jakby troszkę pomieszali te elementy, to wywołałoby zaskoczenie. Nie będę poruszał kwestii zbierania surowców, broni i innych znajdziek. To wszystko było.

Czas wspomnieć o …czasie…rozgrywki. Ta jest zależna od tego jak podchodzimy do tytułu. Jeżeli naszym celem jest szybkie zaliczenie pozycji sądzę, że w 20 godzinach się zmieścimy. Natomiast jeżeli lubimy lizać ściany, czytać pozostawione listy, szukać sejfów, monet, kart kolekcjonerskich, to grę ukończymy w około 30 godzin. No właśnie, 30 godzin. Szczerze powiedziawszy, dla mnie ten wynik jest za wysoki. W przypadku gier fabularnych, 15-20 godzin to taki max. Miałem wrażenie, że gra często rozwleka niektóre wątki, np. retrospekcje. A już ostateczne ,,rozstrzygnięcie” (te po domu na prerii) według mnie w ogóle nie powinno się pojawić jako forma rozgrywki, a raczej jako krótsze outro.

Pod kątem audio-wizualnym The Last of Us: Part II osiągnęło szczyt sczytów. W tej grze praktycznie wszystko zagrało prawidłowo. Nie natrafiłem na żadne bugi. Nie rzadko odpalając tryb fotograficzny nie mogłem się nadziwić z jaką pieczołowitością twórcy przygotowali wszystkie projekty postaci, broni, ciuchów oraz elementy otaczające naszych bohaterów. Jak miałbym się czepiać, to czasami wyraz twarzy naszych bohaterek był….groteskowy. Tak czy inaczej, ogromne gratulacje Naughty Dog.

I w tym momencie pojawia się pytanie, na które chyba znam odpowiedź: widząc jak prezentują się takie tytuły jak ten opisywany, God of War czy Marvel’s Spider-Man, czy obecna generacja (PS5 i XSX) była nam potrzebna już teraz? Z punktu widzenia czasu wczytywań gry zapewne wszyscy powiedzą, że tak. Ale czy ww. gry bronią 8 generację konsol pod kątem graficznym? Zdecydowanie TAK! Osobiście uważam, i chyba się nie mylę spoglądając na bibliotekę nowych gier na PS5 oraz XSX, że dziewiąta generacja konsol została wypuszczona ciut za wcześnie. Ja wiem, że dotychczasowo graliśmy na sprzętach z 2013 roku, lecz są deweloperzy, którzy potrafią czynić cuda na tych maszynkach. A jakby tak ktoś zawczasu pomyślał, o możliwości podłączenia szybkiego dysku ssd pod PS4 czy XOne ? Może ta generacja by pożyła dłużej. Niestety mam wrażenie, że wyznacznikiem nie są nasze preferencje, a dolar który musi się zgadzam. Tak, uwzględniłem zapowiedzi z E3. Miałem opad szczeny. Ale pamiętajcie, że tych gier jeszcze nie ma. Niektóre będą za pół roku a inne za rok. Czyli wychodzi, że 8 generacja spokojnie mogła pożyć jeszcze z rok co najmniej.

Z ogromną chęcią wystawiłbym grze ocenę 10/10, ale w dużej mierze na tę ocenę miałaby wpływ oprawa audio wizualna, która zrobiła na mnie przeogromne wrażenie. Jednakże TLOU2 to nie tylko „okociesz” i ma swoje mankamenty: lekkie dziury fabularne, pojawianie się głównych postaci w miejscach, o których wspominano, ale ich nie przemierzyliśmy, delikatny rozkrok pomiędzy wolną eksploracją (pierwsza mapa Seattle) a prowadzeniem po sznurku, nadmierne i niepotrzebne epatowanie brutalnością i chyba największe przewinienie: wydłużanie wątku fabularnego na siłę. W mojej ocenie gra byłaby bardziej zjadliwa jakby obydwa scenariusze zakończyły się na 20 godzinie, po 10 dla każdej z postaci.

Zdaję sobie sprawę z tego, że fanów przygód Ellie jest mnóstwo i chcieliby widzieć same oceny 10/10. Wiem, że jest też spora grupa osób, która wręcz nienawidzi tej gry i poza oprawą graficzną dla nich to taka wydmuszka. Z jednej strony bawiłem się bardzo dobrze. Z drugiej strony gra zaczęła mnie męczyć swoją monotonnością (fabuła, walka, zbieranie śmieci) i niektórymi fabularnymi zagrywkami (np. retrospekcja). Dla mnie The Last of Us: Part 2 to bardzo mocne 7/10. Unsub wyczuwam: )

Dodaj komentarz