Wakacje roku 1998, pierwsze i drugie miejsca wszystkich list przebojów zajmowały piosenki: Scooter- How Much Is The Fish? Oraz White House Family- High. Jedno z najbardziej upalnych wakacji, a jedynym miejscem odpoczynku od palącego słońca był publiczny basen na Namysłowskiej (dla tych co mieszkali w Warszawie, wiadomix).
W tym samym czasie, pewne madryckie studio: Pyro Studios, założone w 1996 r. dostarczyło graczom produkt nowatorski, grę niebanalną, łączącą ze sobą elementy strategii, akcji, dobrze zaimplementowanej w prawdziwe wydarzenia historii i….widok izometryczny rodem z serii Crusader. A chodzi o grę: Commandos: Behind The Enemy Lines.
Fabuła gry rzuca nas w wir wydarzeń z drugiej wojny światowej, a dokładniej w rok 1940, kiedy to siła niemiecka deptała wszystko co stanęło im na drodze. W pewnym momencie grupa brytyjskich elit politycznych wpada na pomysł utworzenia grupy do zadań specjalnych. Taki Suicide Squad XX wieku – grupy najlepszych z najlepszych madafakerów na planecie, którym celem nadrzędnym jest nękanie niemieckich jednostek.
Do naszej dyspozycji zostają oddani: zielony beret, snajper, kierowca, nurek, saper oraz szpieg. Jak da się zauważyć, każdy z ww. będzie się specjalizował w czym innym. Beret będzie mordował bez mrugnięcia okiem, snajper wyeliminuje niewygodnego świadka, nurek przerzuci nas na drugi brzeg, saper podłoży ładunki wybuchowe, zaś szpieg uśpi czujność przeciwnika.
Na gracza czeka 20 misji o dość wysokim poziomie trudności i ciekawym zróżnicowaniu terytorialnym: przyjdzie nam wykonywać zadania np. w Norwegii, środkowej Europie bądź Afryce północnej. Każda z oddanych misji została tak zaprojektowana, by poszczególni kompanii z uwagi na posiadane umiejętności, mogli rozwinąć skrzydła. Zatem, dzięki temu zabiegowi nie ma mniej i bardziej kluczowych postaci zespołu. Potwierdzać to mógłby również fakt, że śmierć któregokolwiek komandosa równa się rozpoczęciu misji od nowa. Należy również zauważyć dodatkowo, że plansze zostały tak skonstruowane, by można je było przejść na przynajmniej dwa różne sposoby. Jednakże nie mogę zgodzić się z tezą postawioną w recenzji gry zamieszczonej w 59 numerze Secret Service, jakoby można było bez problemu niektóre misje przejść w stylu ”hip hip hura” atakując całą grupą, jednostki nieprzyjacielskie. W 90% prowadziłoby to do porażki. 20 misji nie są zbytnio zróżnicowane. Za każdym razem będą polegać na wysadzeniu jakieś struktury bądź przebiciu się z jednej części mapy do drugiej.
Poddając analizie warstwę audiowizualną Commandosa, w końcówce lat 90tych na ekranach kineskopowych gra robiła ogromne wrażenie. Odpalając tytuł na nowszym sprzęcie nie da się ukryć, że pod względem graficznym gra nie do końca przetrwała próbę czasu. Żebym nie został źle zrozumiany: plansze oraz to co się na nich dzieje zostało przygotowane z wielką pieczołowitością. Widać, że tytułowi poświęcono mnóstwo czasu. Jednak, wszelkie przybliżenia kamery, wrzucają na pierwszy plan okropną pikselozę.
W tym momencie przytoczę jedną z anegdotek: biorąc pod uwagę, że Commandos został wydany w latach 90tych, zaś rynek pirackich kopii w kraju nad Wisłą był nie do zatrzymania, w moje ręce trafiła jedna sztuka gry prosto z warszawskiego Stadionu X-lecia z …..polskim lektorem (nie mylić z dubbingiem). Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem – jak bardzo zdziwiony byłem kiedy chciałem zakopać się komandosem na asfalcie i dostałem odpowiedź od komandosa: „kurwa nie mogę!”. Takich kwiatków w tej grze było dużo więcej. Lektor się nie patyczkował w używanie kurtuazyjnego języka weneckich salonów.
Druga anegdota dotyczyła poziomu trudności gry, średniego czasu przejścia planszy i dokonywania zapisów stanu gier. Otóż moja kopia gry nie pozwalała zapisać stanu gry. W wyniku czego, do niektórych misji podchodziłem po 20-30 razy (2 misja sic!) i kończyłem je po upływie 2 godzin. Szczególny poziom irytacji dosięgał mnie w momencie przejścia 90% planszy i zauważenia naszej załogi przez patrol niemiecki, co w większości przypadków równało się śmierci, co równało się rozpoczęciu misji od samego początku. Nie raz i nie dwa kulka mojego trackballa zawirowała szybciej.
Zatem, czy gra jest grywalna w 2020 roku? Jak najbardziej. Jedyny mankament to grafika, którą ugryzł ząb czasu. Nie doświadczyłem archaicznych mechanik, które by zniechęcały do sięgnięcia po tytuł.