W latach 90tych branża gier wideo zaczęła nabierać tempa i na naszych oczach powstawał nowy trend. Studia developerskie zaczęły zatrudniać bohaterów wielkich ekranów, których gwiazda delikatnie przygasała. W wyniku powyższego, tym razem w realiach gier wideo, ponownie mogliśmy spotkać np. Marka Hamilla czy Tię Carrere, oraz inne gwiazdy, które zaczęły brać udział w castingach do ról przygotowanych pod wirtualną rozrywkę, widząc w tej ,,niszy” swoją szanse na ponowne zabłyśnięcie.
W roku 1998, firma Neversoft (odpowiedzialna za Tony Hawk’s Pro Skater) wydała na światło dzienne Apocalypse, opowieść o dobrym człowieku w złym świecie. Zostawmy na chwilę zły świat i przyjrzyjmy się dobremu człowiekowi. Jest nim niejaki Trey Kincaid. Persona non grata dla każdego z nas. Jednak jak spojrzymy na okładkę gry, a potem na niewyraźne poligony na ekranach naszych kineskopowców, zdamy sobie sprawę, że oddano nam do kierowania tuza filmów kina akcji: Bruce’a Willisa, znanego
z takich hitów jak Ostatni skaut, 13 dzielnica, Szósty zmysł i wreszcie Szklana pułapka.
W 1997 r. Activision podpisało kilkumilionowy kontrakt z Bruce Willisem na mocy którego studio mogło wykorzystać wizerunek oraz głos Bruce’a Willisa. I wydarzyła się rzecz niebanalna jak na tamte lata. Gry, które w ówczesnym okresie traktowane były jako głupotka dla pryszczatych nerdów, zaczęły być traktowane na poważnie. Doskonałym przykładem jest właśnie postawa naszej gwiazdy kina akcji. Znając swoją wartość, Bruce Willis na etapie przygotowania i implementacji poligonalnej wersji siebie samego oraz podczas dogrywek dialogów miał szereg uwag, które w większości zostały zatwierdzone przez dewelopera. Jestem przekonany, że w latach 90tych, nie jeden popularny aktor podpisałby kontakt, zgarnął kilka banieczek i zapomniał o całym fakcie. Zaś tutaj mamy do czynienia ze świadomym działaniem, mającym na celu niepogorszenie wykreowanego przez lata wizerunku.
Fabuła Apocalypse opowiada historię świata zwyrodniałego, w którym prym wiedzie religia oraz nauka. Nauka i religia ta podporządkowane są niejakim Czcigodnym, których celem przewodnim jest zagłada świata. Aby zrealizować swój plan, Czcigodni postanowili uwolnić czterech Jeźdźców Apokalipsy: Śmierć, Zagładę, Bestię oraz Wojnę. Jak to zwykle bywa w grach akcji, musi pojawić się jakiś bohater, któremu aktualna sytuacja po prostu się nie podoba. Więc pojawia się Trey Kincard, który za pomocą siły (bo jakże inaczej) postanawia zmienić stan rzeczy.
Apocalypse jest typową strzelanką TPP, w której trup ściele się gęsto. Jeżeli wspominamy o zabijaniu, wartym uwagi jest pewien oryginalny archaizm, którego nie spotkałem nigdy wcześniej ani później w grach video. Otóż na padzie od Playstation 1 skonfigurowane są cztery przyciski odpowiadające za Fire, a każdy z nich jak łatwo się domyślić odpowiada kierunkowi strzału. Czad, nie? Żeby nie było za łatwo, kombinacje poszerzają się o skosy- wciskając dwa buttony naraz. Jeżeli ktoś posiadał dual shocka, miał zdecydowanie łatwiej, gdyż wystarczyło wychylić gałę.
Oręża do unicestwiania niezliczonej ilości przeciwników różnej maści jest sporo i przede wszystkim są one różnicowane i efektowne. Pistolety, granatniki, miotacze ognia to tylko część całego dobra do eliminacji. Miałem jedynie wrażenie, że pewnego rodzaju bronie specjalnie są podrzucane nam na danych obszarach, ponieważ twórcy uznali, że akurat ten typ oręża będzie najskuteczniejszy. Chyba wolałbym sam odkrywać prawidłowe zastosowanie giwer. Warto też wspomnieć, że oprócz zwykłych przeciwników, raz na jakiś czas zmierzymy się z mini bossami oraz sławnymi Jeźdźcami Apokalipsy.
Jak miałbym odnieść się w sposób jednoznaczny do oprawy graficznej to byłoby to niezmiernie trudne. Z jednej strony mamy trójwymiarową grafikę, rewię kolorów i fajnie osadzoną kamerę. Z drugiej strony mamy niechlujnie wykonanych przeciwników i różnego rodzaju glitche. Na pochwałę, jak na rok 1998 r. zasługują przerywniki filmowe oddające w sposób niebywały klimat produkcji.
Jakbym wrócił się do roku 1998, Apocalypse byłoby w pierwszej dziesiątce gier roku. Po krótkim posiedzeniu przy tytule teraz, miałem mieszane uczucia. Z jednej strony dostaliśmy fajnego platformera. Z drugiej strony graficznie, gra nie zestarzała się zbyt dobrze. Śmiem twierdzić, że dużą część graczy by odepchnęła.
Zatem, czy gra w 2020 roku jest grywalna? Sądzę, że tak. Jednakże czas jej nie oszczędzał i proponowałbym ją osobom, którzy nie przejmują się kiepską grafiką bądź pojawiającymi się glitchami, utrudniającymi rozgrywkę.