Virtua Fighter krążyło gdzieś tam w przestrzeni zainteresowań grami video. Oczywiście początek tego zainteresowania miał swoje miejsce jak zobaczyłem reklamę w telewizji, prezentującą VF2 w kontekście możliwości Segi Saturn.

W późniejszym czasie z VF spotkałem się za sprawą jej czwartej odsłony wypuszczonej na Playstation 2. Grę zakupiłem z sentymentu do drugiej części. Zwieńczeniem tej miłości było wydanie poprawionej wersji: VF2EVO, w której dorzucono dwóch zawodników: Brada Burnsa oraz Goha Hinogarami. I ten drugi skradł moje serce, gdyż w grze wystąpił jako judoka! A że wiele zawdzięczam temu sportowi, zauroczenie było natychmiastowe.

Jak już nabyłem Xboxa 360, zacząłem poszukiwać jakiejś bijatyki. Mortal Kombat nie do końca do mnie przemawiał. Podobnie zresztą było z Dead or Alive. Na szczęście na konsolę Microsoftu powstał Virtua Fighter 5. I to na ten tytuł postawiłem. W tamtych latach, udzielałem się m.in. na forum PSX Extreme, kiedy ta jeszcze nie poszła mocno w internety. Była tam podgrupa odnosząca się jedynie do bijatyk. Zakolegowałem się z jednym z wymiataczy VF: GhettoKingSAS. Człowiek, który takie gry jak VF czy DMC wciągał nosem (calaki od zaraz). Ile razy z nim grałem online, nie jestem w stanie tego zliczyć. Oczywiście 90% walk przegrywałem z kretesem. Ale fun był ogromny. Oczywiście miałem paru innych znajomych z którymi również pogrywałem.

Warto wspomnieć, że Virtua Fighter 5 na X360 różniła się od VF5 na PS3 tym, że ta pierwsza na wyłączność miała opcję gry online z innymi graczami na świecie. Powiem tak: miodność przeogromna. Oczywiście jak trafiło się na jakiegoś Azjatę, to nie było co zbierać i można było wpaść w niezłe kompleksy. Jednak z pozostałą częścią świata można było grać na wyrównanym poziomie.

To wtedy po raz pierwszy zainwestowałem w Arcade Stick od Hori, dedykowany tylko do konsoli Microsoftu . Dzięsiątki godzin spędzone w dojo i prób nauczenia się grania arcade stickiem. Dla osoby, która rozpoczynała przygodę na padzie, przestawienie się na arcade stick było dość ciężkie. Pamiętam, że jak wszedłem na arenę online i grałem arcade stickiem….oj ciężkie to były czasy dla mojego mentalu.

Aktualnie VF5 kupiłem z dwóch powodów: szacunku do stworzonej przez Segę marki oraz z powodu dużej ilości wspomnień.

Ileż bym dał, by można było pograć z kimś żywym w tę grę. Nawet w trybie ,,kanapowym”.

2 komentarze

Dodaj komentarz