27 kwietnia 2023 roku polskie studio Plot Twist dostarcza nam ciekawy kąsek oblany mrocznością rodem z lovercraftowskiej prozy: The Last Case of Benedict Fox. Dostawa ta, odbyła się skromnie, po cichu, bez marketingowych fajerwerków. Czyżby Plot Twist obawiało się, że nie dowiozło produkcji? Przekonajmy się!
Mamy rok 1925. Boston. Niejaki Benedykt Fox, samozwańczy detektyw, wraz ze swoim demonicznym TOWARZYSZEM ma przed sobą nie lada wyzwanie. Musi rozwiązać zagadkę, w którą uwikłany był jego ojciec. A to wszystko na skraju dwóch światów: tego bardziej namacalnego oraz tego drugiego, mistycznego, mrocznego, niebezpiecznego, zwanego Limbo (z ang. Czyściec).
The Last Case of Benedict Fox to gra z gatunku metroidvania. W telegraficznym skrócie, metroidvania to gra w której głównym elementem jest duża plansza z pomieszczeniami połączonymi między sobą, do których dostęp otrzymuje się wraz z uzyskiwaniem odpowiednich narzędzi oraz umiejętności.
W produkcję wchodzimy praktycznie bez żadnego samouczka. Nie do końca wiemy co do czego służy, kto jest dobrym, a kto złym. W tym elemencie twórcy byli bardzo powściągliwi. Grę rozpoczynamy w domostwie ojca i jest to swego rodzaju baza, hub dla naszego bohatera, stanowiąca jednocześnie miejsce do kontaktu z innymi bohaterami gry oraz miejsce do rozwoju naszej postaci.
Nasz główny bohater Benedykt, na samym początku posiada skąpe umiejętności w postaci krótkiego skoku oraz ubogiego arsenału w postaci noża oraz pistoletu. Posiada on również TOWARZYSZA, będącego jego swoistym aniołem stróżem (ale takim mrocznym), który użycza bohaterowi swoich umiejętności (odbijanie ciosów, dalsze skoki). I ów Towarzysz jest nierozłączną powłoką naszego Benedykta, umożliwiającą mu wejście we wspomniane wyżej Limbo.
Omówienie mapy i tego co się na niej dzieje, może stanowić nie lada wyzwanie. Ale zacznijmy od pięciu głównych przedmiotów, z którymi będziemy mieli najczęstszą interakcję: Amplifikator (umożliwia podwójny skok), urządzenie Conundrum (deszyfrator niezbędny do rozwiązywania zagadek), szpilka Kogai, latarka oraz wzmocnione kule do pistoletu. Każdy z tych przedmiotów będzie umożliwiał dostęp do konkretnych miejsc na mapie. Do momentu zebrania wszystkich przedmiotów (gdzieś w ¾ gry) nie raz i nie dwa będziemy się błąkali, szukając możliwych do otworzenia pomieszczeń.
Niestety twórcy nie przewidzieli, że w grę mogą grać osoby (takie jak ja), które nigdy nie miały do czynienia z grami typu motroidvania. Doskonałym przykładem jest dostęp do kilkunastu drzwi z kodem do deszyfracji. Na początku gry, deszyfrator Conundrum jest uszkodzony. Brakuje mu dwóch kręgów cyfr i w wyniku tego, otworzyć można tylko nieliczną część drzwi. Błądziłem około dwóch godzin, gdyż nie wiedziałem co zrobić. W końcu musiałem się posiłkować gameplayem z YT, by zrozumieć zasady działania urządzenia oraz jego ograniczenia. A wystarczył tekst Towarzysza: nie wydaje mi się, abyś mógł tego użyć na tych drzwiach w tej chwili…”.
Jak wspomniałem, przeczesywanie mapy pozwala nam na zdobycie niezbędnych przedmiotów. Jednakże nieodłącznym elementem tej tułaczki są klimatyczne znajdźki. Będzie ich mnóstwo i część z nich będzie istotna dla naszego rozwoju, a co za tym idzie dla dostania się do miejsc dotychczas niedostępnych. Znajdźki to również kluczowy element fabularny, dzięki którym poznajemy kolejne warstwy zawiłej historii.
Graficznie The Last Case of Benedict Fox broni się fantastycznie. Jest mrocznie, jest barwnie i przede wszystkim zjawiskowo. A to wszystko dzięki pracy dewelopera włożonej w przepiękne i różnorodne tła. Plot Twist mają z czego być dumny, gdyż stworzyli perełkę wizualną. Podobnie jest w zakresie oprawy audio. Tutaj w zasadzie nie zauważyłem jakichkolwiek potknięć. Wszystko jest na swoim miejscu. Ścieżki dźwiękowe doskonale uzupełniają fantastycznie zobrazowany klimat cthulhu.
The Last Case of Benedict Fox nie ominęły jednak problemy, które mogą być przeszkodą w dobrym odbiorze tytułu. Największą bolączką produkcji jest to co powinno być najbardziej dopracowane: walka. Jest ona mało intuicyjna i często frustrująca. Nie raz i nie dwa zaklniecie pod nosem z poczucia niesprawiedliwości jaka Was spotkała. Mam wrażenie, że doszło tutaj do pewnego rodzaju nieporozumienia. W mojej ocenie na początku walka powinna być prosta, intuicyjna i przyjemna. Wraz ze zdobywanymi umiejętnościami, powinna ona być bardziej wyzywająca. A jest na odwrót. Na początku jest męczarnią, zaś w późniejszych etapach, walka jest jedynie dodatkiem. A i dodam jeszcze: jeżeli liczycie na częste walki z bossami, na co wskazywały zapowiedzi, to zapomnijcie o tym.
Ekrany wczytywania to kolejna zmora The Last Case of Benedict Fox. Z uwagi na fakt, że na mapie rozmieszczone są portale, umożliwiające szybkie przemieszczanie się, nie ominą nas ekrany wczytywani, które…. są dłuższe niż te z Horizon: Forbidden West. Przypominam, że mamy do czynienia z grą 2.5D nie będącą otwartym światem.
Tytuł ma również problemy z płynnością. Problemy te pojawiają się w dwóch sytuacjach. Pierwsza sytuacja to wynik zapisywania stanu gry w trakcie przekroczenia niewidzialnego punktu. Nagle wszystko zamiera na chwilę. Druga sytuacja ma miejsce, jak na ekranie dzieje się za wiele, co jest w mojej ocenie kuriozum. Przypominam: gra 2.5D nie będąca otwartym światem, ogrywana na konsoli z milionem teraflipsów (Xbox Series X).
Przed podsumowaniem chciałbym jeszcze pochwalić Plot Twist za fenomenalne rozmieszczenie osiągnięć. Grając w ten tytuł, po prostu czujesz, że za konkretne działania otrzymujesz sowitą nagrodę.
The Last Case of Benedict Fox to tytuł, który mógłby pretendować do solidnej produkcji dzięki bardzo klimatycznej oprawie audiowizualnej, ciekawym mechanikom i tzw. settingowi fabularnemu. Jednakże, gra niedomaga w elementach, które stanowią fundament miodnej rozgrywki: walka oraz ekrany wczytywania. Niezależnie od problemów z jakimi boryka się produkcja w tytuł grało mi się bardzo przyjemnie i nie uważam tego czasu za stracony. Zatem Jeżeli jesteś fanem gier typu metroidvania, powinieneś zdecydowanie dać szansę grze The Last Case of Benedict Fox. W szczególności, że jest to tytuł dewelopera z Polski!