Strażnicy Galaktyki są jak zapiekanka. Smakuje wyśmienicie jeżeli znajdzie się w niej ser, pieczarki i ketchup. Jeżeli jakiegoś składnika zabraknie, to już jest kupa. Square Enix sporządziło całkiem niezłego fast fooda

Działalność deweloperska w świecie wirtualnej rozrywki ma to do siebie, że jak raz zrobisz babola, to będzie Ci to wypominane do końca świata. Za tym idzie również fakt, że później ciężko odlepić od siebie łatkę lamera gamedevingu. Dla Square Enix takim babolem był Marvel’s Avengers, w którym firma popełniła masę kardynalnych błędów, rzutujących tym samym na zaufanie do firmy. Po upływie roku, Square Enix zażądało rewanżu i ponownie podjęło rękawice. Tematyka ta sama, ale bohaterowie trochę inni. Czy SE poradziło sobie w nowej produkcji? Zapraszam na recenzję Marvel’s Guardians of the Galaxy.

Banda galaktycznych oszołomów. Zielona gościówa, umięśniony cymbał, szop pracz, drzewo i koleś, który wizerunkowo zatrzymał się w latach 80tych. Istny galimatias osobowości. Lecz jako zespół stanowią wybuchową mieszankę, któremu nie są straszne misje samobójcze. Każą zwać siebie Strażnikami Galaktyki. Star Lord, Gamora, Drax, Rocket i Groot. I to w ich skórę przyjdzie nam się wcielić w kolejnej przygodzie ratowania wszechświata.

Najnowsze dzieło Square Enix, będące na wskroś grą single player porzuciło rozbudowany system rozwoju postaci, zadania poboczne czy czasochłonne grindowanie. Czyli coś, za co firma została skarcona przez fanów podczas premiery Marvel’s Avengers. W zamian dostajemy prostą rozgrywkę. Umiejętności rozwijamy za punkty doświadczenia zdobywane w trakcie potyczek z przeciwnikami zaś ulepszenia, których nie jest zatrzęsienie, odblokowujemy za złom znaleziony w trakcie przemierzania korytarzy. Dlaczego użyłem słowa „korytarzy” skoro w grze jest mnóstwo otwartych przestrzeni? Ponieważ produkcja jest iście korytarzowa niczym Devil May Cry. Nie mamy tutaj możliwości dojścia do miejsc na więcej niż jeden sposób. Zgubić się tutaj jest równie ciężko. A to wszystko ma sprawić, by potencjalny gracz skupił się na fabule i potyczkach z przeciwnikami. A propos potyczek.

W grze sterujemy Star Lordem. Jednakże, twórcy zaimplementowali system zarządzania drużyną, który polega na wydawaniu poleceń poszczególnym strażnikom. Skorzystanie z pomocy drużyny ma cooldown, więc musimy używać umiejętności druhów w sposób rozsądny. Czy tego typu zarządzanie drużyną nie kojarzy Wam się z jakąś inną grą? Może Mass Effect? I dobrze! Dzięki takiemu rozwiązaniu dostajemy przede wszystkim widowiskowość. Na minus możemy zaliczyć to, że po pewnym czasie zdamy sobie sprawę, iż sterowanie Star Lordem to przede wszystkim zarządzanie zespołem, a nie walka.

Oprócz zarządzania drużyną podczas potyczek, będziemy korzystać z ich umiejętności w trakcie momentów przemierzania lokacji. A to na naszej drodze stanie głaz, przepaść bądź wysoka półka. Unikalne umiejętności strażnika pomogą nam pokonać przeszkodę. Z perspektywy czasu uważam ten element za swego rodzaju zapchaj dziurę.

Strażnicy Galaktyki od Square Enix to gra-opowieść. Pomimo jednego wątku fabularnego, każdy z bohaterów pierwszoplanowych dostaje swoje 5 minut. Każda z postaci ma swego rodzaju problem, poczucie winy, żądzę zemsty. Po prostu chęć naprawienia czegoś w sobie i z biegiem fabuły wszystko ulega pozytywnemu rozwiązaniu. Dzięki takiej formie rozwinięcia fabuły czujemy, że nasi kompani to nie wydmuszki, mające za cel zajęcie przestrzeni ekranu, ale to żyjące i czujące istoty.

Jak na pełnoprawną opowieść przystało, momentów ciszy jest tutaj jak na lekarstwo, natomiast dość często przyjdzie nam opowiedzieć się po czyjejś stronie w trakcie odbywającej się właśnie dyskusji między strażnikami. Wybór konkretnych sekwencji dialogowych spowoduje zaciśnięcie więzi między bohaterami, bądź wręcz przeciwnie, będzie nam wypominane podjęcie takiej a nie innej decyzji. A że nasz zespół jest iście awanturniczy, nie raz i nie dwa odczujemy konsekwencje przeszłych wyborów.

Oprawa audio

Square Enix musiało poradzić sobie z legendą ekranizacji filmowej. Duża część odbiorców tytułu to osoby, które przede wszystkim zapoznały się z kinową adaptacją Strażników Galaktyki, których mogliśmy podziwiać w sumie w czterech filmach nakręconych przez Marvel Studios. Zaś w tychże ekranizacjach, warstwa muzyczna stała na szalenie wysokim poziomie, zarówno ta podkreślająca wydarzenia dziejące się na ekranie jak i setlista hitów muzycznych podkreślających charakter (humorystyczny z naciskiem na lata 80te) produkcji. Mogę Was uspokoić. Twórcy gry poradzili sobie fantastycznie. W trakcie rozgrywki przygrywa nam nuta będąca połączeniem Gwiezdnych Wojen z Mass Effect, zaś przy luźniejszych momentach dostajemy kawał rockowej oraz heavymetalowej mieszanki.

Kolejnym elementem, który składa się na sukces produkcji to odpowiednie dobranie ekipy odpowiedzialnej za voice acting. Strażnicy Galaktyki byli perfekcyjni w tym zakresie. Produkcja Square Enix podołało zadaniu i w sposób wręcz zdumiewający dobrało aktorów. Obawiałem się o prawidłowe (oddające klimat filmu) przeniesienie (w zakresie formy przekazania emocji) poczucia humoru. Wystarczyło pierwsze 10 minut z grą, by moje obawy stały się bezpodstawnymi. Twórcy w 100% przenieśli na nasze konsole tą specyficzną chemię, jaka panowała między głównymi bohaterami.

Oprawa wizualna.

Grając na Xbox Series X mamy trzy tryby graficzne. Wydajności, jakości oraz śledzenia promieni RT. Rozgrywkę rozpocząłem od trybu śledzenia promieni. Po trzech godzinach przerzuciłem się na 60 klatek (wydajność) i tę opcję również doceniłem. Różnice w wyświetlanej oprawie graficznej nie były na tyle drastyczne by narzekać. Śmiem nawet stwierdzić, że w niektórych momentach miałem wrażenie, że w trybie wydajności dostaliśmy swego rodzaju quasi-RT. Na przykład, składniki do upgrade’u ukryte za skrzynią odbijały się złotą poświatą od ściany przy której leżały. Mała rzecz a cieszy. Uważam, że Strażnicy Galaktyki pod względem szczegółowości to jedna z najładniejszych gier, jakie dotychczas zostały wydane. Podobne zdanie mam na temat modeli postaci. Patrzyłem na załamania, czy przenikające się elementy. Ale nic takiego nie znalazłem. Jest jedna scena jak Peter wisi nad przepaścią. Jego skórzana kurtka zachowuje się mega naturalnie. Żadnych załamań, żadnych urwanych modeli. Cudo!

Jednak Strażnicy Galaktyki to nie jest gra idealna i ma swoje mankamenty. Największe zastrzeżenia mam do optymalizacji pod koniec przygody. Na ośnieżonej planecie w trybie wydajności, gra była praktycznie nie grywalna. Sekwencja skoków często kończyła się zgonem z uwagi na chrupnięcia grafiki. Przerzuciłem tryb na RT i było jeszcze gorzej. Do pewnego momentu gra śmigała płynnie. Ostatnie godzinki

Często zdarzały się również ponowne wczytywania ostatniego punktu zapisu, z uwagi na nieuruchamianie się przerywników fabularnych. Walczysz, wybijasz wszystkich, strażnicy z automatu wypowiadają kwestie jakby dalej byli w trakcie walki i nie jesteś w stanie z tym nic zrobić.

Podsumowanie

Jeżeli lubiliście kinowych Strażników według Gunna, uwielbialiście muzyczną i humorystyczną otoczkę produkcji, to czeka Was kolejne 20 godzin z fenomenalnymi strażnikami. Ktoś tam w Montrealu odrobił lekcję. Dogłębnie przyjrzał się filmom, komiksom, wyciągnął elementarne klocki, które wykreowały charakterystyczny vibe Strażników i wpasował je w swoją budowlę zwaną Marvel’s Guardians of the Galaxy. Fantastyczna przygoda dla jednego gracza. Brać i grać!

Dodaj komentarz